Dzisiaj niedziela. W domu, w którym mieszkała nauczycielka rano wszyscy domownicy pojechali na mszę do kościoła parafialnego. Po powrocie zjedli obiad i chwila ciszy i odpoczynku. – Proszę pani , pójdę do lasu zobaczyć barcie i czy pszczoły pobudziły się. Idzie Pani ze mną ? – zapytał gospodarz nauczycielkę. Nauczycielka usłyszała głos przez uchylone drzwi do swojej izdebki. Wcześniej mu o tym wspominała. Zainteresowało ją bartnictwo. Słyszała i czytała o tym zajęciu, ale nie bardzo sobie wyobrażała jak można hodować pszczoły na dziko. – Tak chętnie pójdę z panem – odpowiedziała. Wyruszyli oboje. Po drodze gospodarz zaczął rozmowę swoim narzekaniem, że barcie już znikają z lasów i niebawem ich wcale nie będzie. – A przecież jaki miód jest z barci, a jaki z ula. Nie ma co porównywać. Z barci jak pachnie, a w smaku czuć cały las. No i świeży jest gęściejszy i słodszy – chwalił leśny produkt. Doszli do kilkunastu starych , sporych sosen. Na niektórych na pewnej wysokości były zgrubienia, jakby dołożone fragmenty innych pni. – Ot i ma pani barcie. Widzę gdzie nie gdzie wylatuje pszczoła. Jeszcze czas. Ale już powoli zaczną latać. To moje wszystkie – dodał po chwili milczenia i obserwacji – jest ich tu dziesięć. Dawniej, mój dziadek maił ich tyle, że sam nie wiedział ile. W tedy każdy znaczył swoja barć znakiem na drzewie. i nikt nikomu nie ruszył nie swoje. A miód kupowali chętnie i dużo płacili. Wieźli do Sandomierza , a potem Wisłą w świat. To były czasy. Ludziom – Lasowiakom dobrze się powodziło. Dzisiaj to ukraść miód potrafią i barć zniszczyć. – A jak się robi taką barć? – zapytała nauczycielka. – Gospodarz wszystko po kolei opowiedział. Nauczycielka dowiedziała się o dzianiu barci, co znaczą nazwy: plecy, głowa, inogi, dłużnia i na końcu ocznik. Wrócili do domu. Po drodze gospodarz obiecał, że zaprosi nauczycielkę jak będzie zbiór miodu.
Ciąg dalszy niebawem
Stanisław Żmudka
Napisz co myślisz o tym artykule: